Marudziłem, marudziłem, narzekałem i psioczyłem, że nudy i przerost formy nad treścią. Po tym odcinku jestem w stanie odszczekać to wszystko i złożyć na karb budowania napięcia do tego konkretnego epizodu. Zbudowanego według najlepszych prawideł kina grozy, choć opartego o ryzykowne zachowania bohaterów. No ale jakoś do ucieczki Lectera dojść musiało i ktoś tu musiał pomóc na słowo honoru. W każdym razie oglądając siódmy już odcinek tego sezonu czułem napięcie, i fascynację wszystkimi elementami, które składają się na ten spektakl.
Pogratulować Joe Andersonowi genialnej interpretacji postaci Vegera!
Zaczęło się od wypełnienia luki pomiędzy momentem kiedy Hanni otwierał czachę Willowi, a ich pojmaniem i przewiezieniem do posiadłości Vergerów. Jak się okazało panowie tajni agenci działali dla Masona i postanowili uczynić ze sparaliżowanego Jacka jego ostatnią ofiarę. Do akcji wkroczyła Chyioh i w prawdę mówiąc uratowała Crawforda i uwolniła go w zamian za informację o tym gdzie porwali Hannibala. Jej postać, którą mogę właściwie porównać do anioła stróża Lectera chyba z tym odcinkiem zakończyła swój wątek skoro nasz ulubieniec dał się aresztować, ale co ma u niej chłop długi to ma. Szkoda, że trochę bardziej nie rozwinięto jej postaci, choć wydaje mi się, że jeszcze może powrócić.
Za to na pewno nie zobaczymy już Masona Vergera, którego portretował genialny Joe Anderson. Nie miałem okazji napisać tego wcześniej, więc zrobię to teraz, gość moim zdaniem swoją interpretacją, mimiką i głosem stworzył postać równie wiarygodną co Michael Pitt. W pewnym stopniu to gość nawet bardziej porąbany od wytrawnego Hannibala: zażądał wycięcia narządów rozrodczych swojej siostrze i przeszczepienie ich świni, w której rozwijało się dziecko. Zjadł swoją twarz i dokarmiał nią psy, a kiedy zapragnął przeszczepu stwierdził, że będzie nosić rysy Willa. No i rzecz jasna postanowił zjeść Hannibala, kawałek po kawałku. Nic dziwnego, że zemsta na jego osobie była makabryczna i satysfakcjonująca jednocześnie. Nim do tego doszło Mason przypomniał pewien prawdziwy epizod z okolic roku 2003-2004 kiedy to niemiecki kanibal umówił się z innym psycholem na jego konsumpcję, co w pewnym sensie miało nam widzom, uświadomić, że akcja Hannibala rozgrywa się w świecie rzeczywistym, a nie jak to często bywa i innych produkcjach, lekko przesuniętym i zmodyfikowanym. Wszystko co do tej pory działo się w relacjach między Masonem, jego siostrą i Alaną dążyło do tego samego punktu, Hannibal przekonał kobiety by zabiły Masona sam obiecując, że weźmie winę na siebie. Doktor Bloom uwalniając go zaznaczyła, że ma uratować Willa, co było średnio rozsądne biorąc pod uwagę jak długo bawili się w kotka i myszkę, w końcu Lecter jeszcze kilka godzin wcześniej chciał mu otworzyć czaszkę. Cóż, seriale rządzą się swoimi prawami, postępowanie bohaterów zwykle ma się nijak do tego co działoby się w rzeczywistości więc mogę przymknąć na to oko. „Hannibal obiecał, Hannibal słowa dotrzyma”. Wcale tak być nie musiało, choć to, że Lecter uratował Willa może wynikać ze słabości do niego, w końcu to tasiemiec, o za przeproszeniem, najbardziej popierdolonej przyjaźni ever.
Okej, wróćmy do Masona i jego niespełnionych marzeń. Margot i Alana odkrywają tak zwaną „surogatkę” pod postacią świni i wyciągają z niej martwe dziecko, co ostatecznie przypieczętowuje wyrok na Vergerze. Stwór ten budzi się z twarzą swojego psycho-lokaja, która jakże malowniczo odpada pozostawiając krwawą plamę na tym co zostało z jego własnej. Potem jest już tylko gorzej, jego własna siostra i zaufana współpracowniczka topią go w akwarium, w którym pływa sobie jakże uroczy wonsz rzeczny, jakże ciekawy tego cóż ten Mason ma w gębie. I ta scena to absolutny sztos, ogólnie wszystko co działo się w willi Vergerów to po prostu horror czystej wody, który można sobie obejrzeć wieczorową porą w telewizji, brrrrr. Zupełnie oderwana od tego jest scena finałowa, gadka Willa z Lecterem, popękana filiżanka i ich pożegnanie, a potem aresztowanie naszego ukochanego Maddsa i odejście Chyioh w mroki lasu. Pewien rozdział w tym sezonie właśnie się skończył, kolejny, zapowiadający się fascynująco nadchodzi. Taaaaak, już niedługo doczekamy się oficjalnej introdukcji Francisa Dolarhyde’a w fabule. Już po samym trailerze czuć powrót do klimatu pierwszego sezonu, więc Ci którzy marudzili, łącznie ze mną, mogą się na nowo zachwycić, a oglądanie Hannibala w szklanej celi będzie zaiste nowym wymiarem tego serialu. Dołuje jedynie fakt, że jesteśmy bliżej niż dalej zakończenia całej serii, i z jednej strony anulowanie serialu rozumiem, z drugiej nie mogę tego stacji odpowiedzialnej za niego darować. Bo może i jest to produkcja chaotyczna, zbyt poetycka, pełna nonsensów i bohaterów zachowujących się jak dzieci we mgle, ale z drugiej strony wizualne aspekty serii hipnotyzują do granic możliwości. Cóż, pozostaje nam czekać na kolejne odcinki i mieć nadzieję, że nie wszystko jeszcze stracone. Do przeczytania za tydzień!