Cycki, trupy i wojny, a więc wszystko po staremu, czyli o pierwszym odcinku piątego sezonu “Gry o Tron” słów kilka.

Nie da się ukryć, że premiera piątego sezonu „Gry o Tron” zaowocowała w niemały skandal. Cztery odcinki wyciekły do netu (ponoć w nie najgorszej jakości) przed oficjalnym nocnym świętem każdego fana serii. Tak więc sieć jest „dark and full of spoilers” i trzeba uważać gdzie się zagląda. Inna sprawa, że fabuła tego sezonu jest mieszanką dwóch ostatnich książek Martina a i chodzą słuchy, że im dalej w odcinki tym więcej zobaczymy wydarzenia, które jeszcze nie zostały napisane przez autora „Pieśni Lodu i Ognia” za to są już w scenariuszu epizodów nad którymi czuwa. Co do samej zawartości „The Wars To Come” to zostały nam zarysowane nowe wątki, kilka rzeczy sobie przypomniałem, zdałem sobie też sprawę za co tak naprawdę lubię ten tasiemiec, w którym właściwie wszystko skupia się na seksie, morderstwach, wojnach i knuciu każdy przeciwko każdemu. 

Game-of-Thrones-Wars-to-Come-645x370[1]

Tyrion, chłopie ogarnij się. Nie mam zamiaru patrzeć przez cały sezon jak chlejesz i rzygasz. 

Jak zapewne wszyscy pamiętają Tyrion przerąbał sobie najbardziej wśród wszystkich najważniejszych bohaterów serii. Mordując Shae i ojca ulżył sobie w cierpieniu, ale sprowadził gniew wszystkich Lannisterów. Dzięki cwaniactwu Varysa został przewieziony w bezpieczne miejsce by móc w nim się alkoholizaować i rozpaczać nad wyrokiem wiszącym mu nad głową. Rzecz jasna Varys nie pozwoli byśmy się nudzili oglądając ulubionego ekranowego karła (nie liczę tych z „Jackassów”, co nie) i postanawia go namówić na wycieczkę w rejony Daenerys i skumanie się z nią jako potencjalną królową. Ostracyzm jakiego dokonał na sobie Tyrion rzecz jasna nie pozostawia mu na inny wybór niż ten zaproponowany. Także możemy spodziewać się spotkania Matki Smoków z jakże nieszczęśliwym i ponurym obecnie bohaterem. Jako, że wątek Tyriona należy do mojego ulubionego w całej serii czekam z niecierpliwością na rozwój wydarzeń i możliwość odbicia się od dna (choć nie wierzę, że prędko ono nastąpi).

Tymczasem żałoba u pozostałych Lannisterów odbywa się podczas imponującej stypy, na której usłyszeć można pełne lizusostwa kondolencje, zobaczyć odmienionych członków rodziny zachowujących się bardzo podejrzanie (rozmowa kuzyna z Cersei) i w gruncie rzeczy impreza ta przypomina targowisko pełne obłudników, którzy bardzo świadomie marzyli o zgonie Tywina, po którym mogliby rozszarpać resztę rodu. Co zresztą zauważa Jamie w scenie rozmowy z siostrą obok katafalku, na którym spoczywa ciało ojca (żegnaj Charlesie Dance, wspaniale kreowałeś swoją postać, życzę kolejnych takich wielkich ról). Cersei nadużywająca trunków widzi tylko jednego wroga, który zwiał w tajemniczych okolicznościach. Myślę, że jej podejście do sprawy wynika także z wspomnienia, które w formie retrospekcji (pierwszej w całej serii!) widzimy na początku. W młodziutkiej aktoreczce od razu rozpoznałem żądną władzy królową. Wraz ze swoją koleżanką udaje się do domu wiedźmy by usłyszeć bardzo nieprzychylną jej przyszłości przepowiednię, której w pełni nie rozumie, a która spełnia się konsekwentnie i boleśnie. Był to świetny zabieg twórców względem tych co książki nie czytali, podejrzewam, że nie każdy tak jak ja od razu zrozumiał, że ogląda przebitkę z przeszłości. Jak zwykle więc wątek Lannisterów przyniósł najciekawsze i najbardziej intrygujące sceny.

Co do wątku Littlefingera i Sansy raz poszukującej dziewczyny Brienne i towarzyszącego jej Podricka działo się niewiele, dowiedzieliśmy się, że przenoszą się w inne miejsce, a z tego co wiem dojdzie do spotkania tej czwórki. Pokazano nam też niezbyt potrzebną (ale to HBO więc kontrowersje być muszą) scenkę z udziałem Lorasa i jego kochaneczka, których igraszki przerywa wejście Margery, coraz pewniej zachowującej się w rodzince Lannisterów z racji owinięcia sobie Tommena wokół palca. Jak wiadomo w powietrzu wisi kolejny ślub tym razem Lorasa i Cerseii, który miałby umocnić pozycję w grze rodu Tyrellów. Biorąc pod uwagę jak znakomicie knującą postacią jest Olenna szala korzyści może się baaaardzo przechylić na korzyść Tyrellów, widać jak na dłoni, że Lannisterowie mogą zostać zepchnięci na margines całej gry i stać się pionkami w rękach innych. Szczególnie, że kryzys Cersei nie wróży jej rozsądnego postępowania.

Tymczasem w odległej krainie Matka Smoków musi sobie radzić z problemami jaki sprawiają jej „poddani”, niegrzeczne dzieciaczki pod postacią smoków i solidnie zastanowić czy Dario nie jest zbyt głupi i porywczy. Usunięcie posągu ze szczytu piramidy nie jest w końcu jednoznacznym powodem dla którego wszyscy mieliby się ukorzyć. Jeden z Nieskalanych już nie wraca po wyciecze do burdelu i zostaje zamordowany. Wśród mieszkańców miasta są więc zdolni do wszystkiego buntownicy. Na Dance spoczywa więc ciężar odpowiedzialności za kolejne zgony i ponownie widzimy ją jako bohaterkę ponoszącą małe lub większe porażki mimo metodycznego przejmowania terenów. Jak każdy konkwistador ponosi straty wśród swoich i mieszkańców podbitych miast. Mam jednak wrażenie, że ten mozolnie prowadzony wątek nabierze większego rozmachu kiedy dojdzie do jej spotkania z Tyrionem, a jak kruki donoszą zewsząd jest ono nieuniknione. Ach, dodam jeszcze, że ten wątek rozpoczęty zgonem Nieskalanego pokazał widzom, że na standardowo szybko pojawiają się cycki, krew i trup czyli to do czego nas już dawno przyzwyczajono. Wszystko po staremu i z odpowiednim tempem.

game-of-thrones-review-The-Wars-to-Come-650x421[1]

Umrzeć za swoje wartości. Tylko najodważniejsi są się w stanie poświęcić. 

Najgoręcej (hue hue hue) było jednak u Jona Snowa i ekipy. Co do tego, że wciąż nic nie wie nie mam wątpliwości, ale przynajmniej zaczyna się czegoś domyślać i słuchać innych wokół. Po odsieczy Stannisa, który staje się coraz większym badassem w całej serii sytuacja Dzikich wygląda nie za ciekawie. Jon ma czas do wieczora by przekonać Mance’a Raydera do przyłączenia się do armii Stannisa, którego tamten nie uznaje za swojego króla. Przyznam, że Mance był jedną z najbardziej wyrazistych postaci drugiego planu, a wcielał się w niego Ciarán Hinds, którego za pewne część z Was pamięta chociażby z serialu „Rzym” gdzie grał Juliusza Cezara. Swoim bardzo przekonującym chrapliwym głosem krótko i zwięźle wytłumaczył czym jest dla niego honor i przywiązanie do swoich plemion, które jednoczył przez lata. Postanowił nie korzyć się przed samozwańczym królem, który obiecał mu życie za ukorzenie się. Mance jest więc pierwszą większą ofiarą tego sezonu, która spłonęła na stosie namaszczonym magiczną pogaduszką niezmiennie zimnej (charakternie) i nie dającej się zepchnąć na dalszy plan Melisandre. Jon strzela z łuku do cierpiącego Raydera by ukrócić męki i na tym kończy się ten rozpoczynający kolejny, piąty już etap gry epizod.

Czuć, że to jest nowe świeże rozdanie, czuć, że bez ofiar się nie obędzie, a im bardziej kogoś lubimy tym bardziej musimy zakładać, że szybko i boleśnie wykituje. Póki co nie zobaczyliśmy Aryii, Branna (ponoć ma go nie być w całym sezonie, jego wątek został tymczasowo „wyłączony”, więc nie będzie „Hodor, Hodor” 😦 ), Boltonów i Greyjoyów, na wątek lady Stoneheart podobno póki co nie mamy co liczyć. Tak więc ten sezon znów przesunie fabularne akcenty o kilka metrów, usunie kilka pionków z gry, ale nie przybliży nas do ostatecznego rozwikłania tego kto zasiądzie na tronie i na jak długo. Tylko na ile nas to tak naprawdę obchodzi dopóki po ekranie latają roznegliżowane panienki, trup ściele się gęsto a sceny batalistyczne zapierają dech w piersiach równie mocno jakby to była kinowa produkcja. Nic tak nie zabija serialu jak stagnacja i ciągnięcie wątków na siłę. Na szczęście tutaj wątki tną się wraz z głowami bohaterów, płoną wraz z nimi na stosach, są spychane do otchłani przez wielką dziurę w podłodze. Ten serial wciąż karmi nas tym co ma w sobie najlepsze od pierwszego odcinka, choć nie oferuje żadnej rewolucji. A jednak im dalej tym ciekawiej i efektowniej by przypomnieć chociażby miażdżący czachę pojedynek Oberyna z Góra w poprzednim sezonie. Jest chleb i są igrzyska. I jest armia dających się pokroić za kolejny odcinek maniaków. GoT wciąż w czołówce serialowego rycia beretu. Bierzcie i jedzcie z niego wszyscy.

3 comments

  1. Czy ktoś może mnie w dosłownie trzech zdaniach przekonać do oglądania tego serialu? Czy miłośnik seriali typu Walking Dead czy np Lost znajdzie w GOT cokolwiek wciągającego?

    1. Ja jestem mega maniakiem Lost i TWD i z wielką chęcią oglądam. Trzeba lubić wielowątkowość, mozolne rozkręcanie się akcji i przede wszystkim fantasy. No i jest to serial, w którym podobnie jak w Twoich i moich ulubionych nie ma się co przyzwyczajać za bardzo do bohaterów bo szybko mogą zginąć. A wciąga tytułowa gra, bo sam tron ważny nie jest ale metody zdobywania go. Ja tam lubię bo niektóre intrygi i twisty są po prostu fantastyczne. Ale trzeba lubić takie klimaty, odległe krainy, smoki, baśnie i legendy i pradawne stwory rzecz jasna 🙂

    2. Na początku nie byłam przekonana do tego serialu, długo zwlekałam. Po obejrzeniu pierwszego sezonu HoC, nie miałam co oglądać, więc pomyślałam – obejrzę pierwszy odcinek GoT i zobaczę, czym tak wszyscy są zafascynowani. Nie skończyło się na jednym, bo chciało się oglądać kolejne, żeby dowiedzieć się, co stanie się dalej 🙂

Dodaj komentarz